Please select a page for the Contact Slideout in Theme Options > Header Options

„Żyrafka Zuzia i postrach sawanny”. Opowiadanie

„Żyrafka Zuzia i postrach sawanny”. Opowiadanie
18 kwietnia 2024 Redakcja DZIECI

Opowiadanie dla dzieci. Szczególnie tych cierpiących na wybiórczość pokarmową.

Powiedziałbym, że Zuzia niczym nie różniła się od innych żyrafek z jej stada. Była przeciętnego wzrostu dzieckiem, miała przeciętną liczbę plamek, nawet jej szyja i nogi były przeciętnej długości. Od kopyt po ossikony (to te dwie antenki na głowie żyrafy) Zuzia mierzyła niewiele ponad trzy metry. Tak jak jej koleżanki i koledzy, lubiła rysować różne kształty w piasku, używając do tego kopyt i patyka trzymanego w zębach, biegać po sawannie w ciepłych promieniach zachodzącego słońca, i bawić się w kręciołka – ulubioną zabawę żyrafek. Ustawiały się wtedy jedna za drugą w okręgu, pyszczkami łapiąc się nawzajem za ogonki. Tak połączone rozpędzały się, biegając w kółko coraz szybciej i szybciej. Żyrafka, która nie nadążała, puszczała ogonek i wypadała z okręgu, jak wystrzelona z procy. Pewnego razu jedna z koleżanek Zuzi wypadła z kręciołka z taką prędkością, że nie zdążyła wyhamować i uderzyła głową w drzewo. Jej ossikony całkowicie się spłaszczyły i od tamtej pory przezywano ją „Płaszczakiem”. Zuzia nie chciała zostać „Płaszczakiem”, dlatego brała udział w zabawie tylko, gdy w pobliżu nie było żadnych drzew.

Mimo to Zuzię wyróżniało coś, co ona uważała za zupełnie normalne – nie lubiła jeść liści. Wolała suche gałązki. Jak udało się jej urosnąć na samych gałązkach, nie mam pojęcia, ale Zuzia dobrze czuła się ze swoją dietą. Czasami tylko dokuczało jej, jak rodzice namawiali ją do zjedzenia listków lub gdy jej przyjaciele skubali zielone płatki gęsto obrastające okoliczne drzewa, a ona stała z boku, patrząc. Nie zazdrościła im tych liści. Dla niej były one paskudne i niesmaczne. Ale gdy tak stała i patrzyła, czuła się wyróżniona. Nie w ten miły sposób, który na pewno znasz. Zuzia w takich momentach czuła się w centrum uwagi i w centrum zdziwienia. To było bardzo samotne uczucie, czasami nawet denerwujące. Bo nikt nie rozumiał, dlaczego nie zajada się liśćmi.

Kiedyś podsłyszałem rozmowę Zuzi z mamą, która bardzo martwiła się o córeczkę i o to, co je. Zuzia powiedziała wtedy:

Mamo, mi listki nie smakują… Są dla mnie obrzydliwe i boję się ich. Gdy je próbuję, czuję jak przylepiają mi się do języka, a potem, jak wędrują w mojej długiej szyi, aż do brzuszka. To jest bardzo niemiłe i robi mi się niedobrze.

Zuzia wymiotowała całkiem często. Okazje były różne: przy próbowaniu nowych liści lub gdy poczuła zapach niektórych owoców i kwiatów. Czasami nawet na sam widok jedzenia robiło jej się niedobrze. Rodzice Zuzi, jak to rodzice, martwili się wszystkim, co jej dotyczy. A jedzeniem martwili się chyba najbardziej. Nie tylko dlatego, że brak różnorodności (co za okropnie trudne słowo!) nie jest dobry dla brzuszka. Także dlatego, że suche gałązki i krzaki nie mają w sobie tyle wody, co listki.

Musicie wiedzieć, że żyrafy najwięcej wody zjadają właśnie z liśćmi. Tak, zjadają. Bo trudno mówić o piciu, gdy się coś żuje i gryzie. Rzadko chodzą po wodę nad rzekę, strumień, czy jeziorko. I całe szczęście, bo można tam spotkać kogoś, kogo bardzo nie chce się spotkać. Na przykład lwa. Lew uwielbia żyrafy tak, jak żyrafy uwielbiają listki. Niestety Zuzia musiała często chodzić do wodopoju (to te rzeki, strumyki i jeziorka), żeby popić suche gałązki. Chyba nie trzeba wspominać, jak niebezpieczne jest to zajęcie. Szczególnie dla młodej żyrafki, która biega wolniej od lwa. Dlatego rodzice Zuzi towarzyszyli jej zawsze, gdy była spragniona. Czy widzieliście kiedyś żyrafę przy wodopoju? Jeśli nie, to koniecznie musicie zobaczyć. Zamienia się wtedy w akrobatę! Staje w rozkroku, jakby chciała zrobić szpagat. Potem opuszcza szyję i pije. Przypomina zjeżdżalnię w łatki. Żyrafy na ogół rozkraczają tylko przednie nóżki, ale nie Zuzia. Ona potrafiła rozkraczyć wszystkie cztery. Była w tym tak dobra, że prawie dotykała brzuchem ziemi. Gdy pierwszy raz zobaczyłem ją nad wodą, pomyślałem, że siedzi na niej ciężki, niewidzialny olbrzym.

Zuzi podobał się świat widziany oczami kogoś niskiego (dla żyraf każdy poza nimi jest niski). Wszystko wydawało się wtedy większe i bardziej tajemnicze. Czasami Zuzia wymykała się sama do wodopoju, nie mówiąc o tym rodzicom. Czuła się wtedy samodzielna i szczęśliwa. Zabierała to szczęście ze sobą do domu. Chodziła wtedy dumnie, z lekkim uśmiechem, jakby chciała powiedzieć swoim rodzicom: „Nad wodą wcale nie jest tak strasznie, jak mówicie”. Ale oni zdawali się tego nie zauważać. Zajęci swoimi sprawami nie domyślali się, że Zuzia co jakiś czas wraca z najniebezpieczniejszej wyprawy, w jaką żyrafa może wyruszyć. Wyprawy po wodę.

Dni mijały, Zuzia była Zuzią, a rodzice rodzicami. I jak to rodzice, musieli ciągle coś poprawiać i zmieniać w sposób, który tylko oni rozumieli. Na taki sposób wpadli jednego poranka, przynosząc Zuzi liście. Wiele rodzajów liści. Każdy z innego drzewa i każdy nowy dla Zuzi. Ale żyrafka nie lubiła nowości. Do tego była mistrzynią w rozpoznawaniu najdrobniejszych detali, w tym i każdym innym jedzeniu. Potrafiła znaleźć różnice nawet między identycznymi liśćmi zerwanymi z jednego drzewa. Widząc taką ilość najnieulubieńszej potrawy zrobiła wielkie oczy i cofnęła się.

— Spróbuj kochanie — powiedział tata. — Tylko odrobinkę. Najpierw sobie powąchaj, dotknij językiem i spróbuj.
— Wybierz listek, który najbardziej ci się podoba — dodała mama.

Nie wiedzieli, że Zuzia w swoich myślach spróbowała już wszystkich listków. Czuła ich zapach, widziała każdy szczegóły, zieleń poprzetykaną kropeczkami żółci i brązu, miejsca, w których robaczki zrobiły małe dziurki, i nerwy rozchodzące się we wszystkie strony (zaraz, zaraz, to liście mają nerwy? Sugeruję, żebyście to sprawdzili. Najlepiej od razu. Ważnych rzeczy nie zostawia się na później).

Mając tak dokładne informacje wiedziała doskonale, jak smakują. Nie zamierzała popełnić błędu i przypadkiem ich dotknąć czy spróbować. Ale rodzice nie byli tacy, jak Zuzia. Nie widzieli najdrobniejszych szczegółów na listkach, nie czuli ich oszałamiających zapachów (Zuzia nazwałaby je odurzającymi) i nie potrafili ich posmakować na odległość. Dla nich były one jedzeniem, które jest potrzebne każdej żyrafie, by mogła rosnąć i być zdrowa. I co bardzo ważne, by nie musiała kilka razy dziennie biegać do wodopoju, jak Zuzia. Więc rodzice zachowali się jak rodzice. Chcieli dobrze, ale Zuzi zrobiło się od tego wszystkiego niedobrze.

Tata nagle spoważniał (tatusiowie lubią robić się poważni, gdy coś nie idzie po ich myśli) i powiedział:

— Zuziu, musisz spróbować nowego jedzenia, bo to bardzo ważne dla twojego zdrowia. Poza tym potrzebujesz wody, która jest w liściach. Nie możemy tak często chodzić z tobą do wodopoju. To niebezpieczne.
Mama dołączyła się, mówiąc:
— Kochanie, listków nie musisz się bać. One są dla ciebie dobre.

Ale Zuzia się bała. Bała się uczucia listków w buzi, bała się ich połykania (nic dziwnego, miała w końcu bardzo długą szyję). Na szczęście nie była żyrafką, która łatwo się poddaje.

— Nie! — powiedziała głośno, myśląc, że zakończyła rozmowę.

Dotychczas to wystarczało, by rodzice przestali ją namawiać. Ale dzisiaj tatuś, wyjątkowo, stał się żyrafą, która też łatwo się nie poddaje i z braku lepszego pomysłu powiedział:

— W takim razie będziemy chodzić do wodopoju tylko razem z innymi żyrafami. Nie częściej. Jak poczujesz pragnienie, to zjesz listki, zobaczysz.

Tego Zuzia się nie spodziewała. O dziwo mamusia, chyba jak tatuś, również nie miała pomysłu co zrobić, bo tylko stała i nawet swoimi wielkimi rzęsami nie mrugnęła.
Więc Zuzia wzięła sprawy w swoje ręce (a raczej kopyta) i zrobiła jedną rzecz, którą mogła zrobić. Uciekła.

— Zaraz wróci — uspokajał tata mamę. — Przejdzie jej i spróbuje listków.

Tatuś nie mógł być bardziej w błędzie. Zuzia pędziła przed siebie do miejsca, w którym czuła się samodzielna i szczęśliwa. Pędziła do wodopoju. Im dalej była od domu, tym wolniej biegła, aż w końcu szła powolnym krokiem. Była spokojna i z zainteresowaniem rozglądała się na boki. Cała złość i smutek zostały w tyle. Kawałek po kawałku, pospadały z Zuzi na ziemię, gdy galopowała. Jeśli istniałyby okulary wykrywające uczucia, dostrzeglibyśmy, jak za Zuzią ciągnie się ślad okruszków złości i smutku, które zostawiła za sobą. Gdyby tylko rodzice Zuzi mieli takie okulary, mogliby ją szybko odnaleźć i przytulić. Ale rodzice cierpliwie czekali na jej powrót, choć Zuzia wcale nie miała zamiaru wracać. Szła powoli, z zaciekawieniem rozglądając się dookoła. W oddali zauważyła stado żyraf, dostojnie przechadzające się wśród wysokich traw i krzaków. Dostrzegła zebry i nosorożce, które spokojnie zajmowały się codziennymi sprawami.

W końcu żyrafka doszła do rozległego i płytkiego jeziorka, czy raczej bajorka, z wodą w kolorze ziemi. Była sama, nie licząc kilku ptaszków stojących na samym środku mętnego stawu. Wykonała akrobację, rozkraczając cztery nóżki, dotykając brzuchem ziemi i kładąc głowę w wodzie, w jednej chwili przeobrażając się w żywy dywan z żyrafy. Gdy piła, jej oczy rozglądały się na wszystkie strony. Lubiła oglądać świat, będąc niewiele wyższą od ptaszków na środku jeziorka. Widziała kamyki, które teraz przypominały głazy, krzaczki, które nagle zmieniły się w wysoką dżunglę, lwa giganta górującego nad krajobrazem, widziała… Chwileczkę, czy właśnie zobaczyła to, co myślała, że zobaczyła?

Wzrok Zuzi spoczął na lwie, a lwa na Zuzi. Oboje zrobili wielkie oczy, żyrafka przestraszone, a lew zaskoczone. To była lwica, bo nie miała grzywy, ale dla Zuzi było wszystko jedno. Lew to lew. Największy postrach żyraf. A lwy i lwice lubią żyrafy jednakowo. Zuzia wyprostowała się tak szybko, że aż wzbiła kłęby pyłu. Wyglądała teraz, jak mała burza piaskowa z głową żyrafy. Lew, to znaczy lwica, stała zdziwiona, bo nigdy nie widziała czegoś podobnego. Nagle głowa żyrafy zniknęła i został tylko wielki obłoki pyłu. Wtedy lwica zorientowała się, że jej drugie śniadanie ucieka. Przeskoczyła nad bajorkiem, prosto w pozostawioną przez Zuzię małą burzę piaskową, która teraz zamieniła się obłok pyłu z ogonem lwa.

Zuzia pędziła przed siebie, ile sił w nogach, starając się uciec od niebezpieczeństwa, ale jak to czasem bywa, gdy mamy jeden problem, zaraz pojawia się drugi. Dla Zuzi tym drugim problemem okazała się druga lwica pędząca wprost na nią.

Czy można mieć większego pecha niż dwa biegnące na ciebie lwy, jeden z przodu, drugi z tyłu? Czasami, jak się postaramy, możemy zamienić pech w szczęście. To właśnie musiała zrobić Zuzia. Niektórym strach dodaje energii, a innym ją odbiera. Zuzia zatrzymała się przestraszona, lecz ani myślała się poddać. Lwice o tym nie wiedziały, tak jak nie wiedziały o sobie nawzajem, i na widok stojącej żyrafy bardzo się ucieszyły. Teraz miały łatwiej. Były wpatrzone w Zuzię, a żyrafka tylko obracała głowę i patrzyła raz na jedną, raz na drugą lwicę. Wyglądało to jak patrzenie na lustrzane odbicie. Nieważne, w którą stronę oglądała się Zuzia, oba lwy wyglądały podobnie, biegły podobnie i zbliżały się tak samo szybko.

To poddało Zuzi pomysł. Gdy lwice były już bardzo blisko i szykowały się do skoku, Zuzia zachowała się tak, jak nad bajorkiem. Rozstawiła nóżki, położyła głowę na ziemi i zrobiła się płaska jak naleśnik. W tym samym momencie lwice wyskoczyły wysoko. Lecąc nad Zuzią zobaczyły siebie nawzajem, a ich radość zmieniła się w zdziwienie. To niespodziewane spotkanie w przestworzach zakończyło się wielkim hukiem, gdy zderzyły się głowami i spadły na ziemię.

Żyrafka wstała niepewnie i popatrzyła na leżące kotki. Wyglądały uroczo, wcale nie tak groźnie, jak przed chwilą. Dopiero teraz do niej dotarło, co się wydarzyło. Dokonała niemożliwego. Pokonała sprytem dwa głodne lwy. Była roztrzęsiona, ale tak dumna z siebie, że pędem ruszyła w stronę domu. Chciała o wszystkim opowiedzieć rodzicom. Nie musiała biec daleko, bo rodzice, zmartwieni długą nieobecnością Zuzi, zaczęli jej szukać. Widzieli z daleka całe zajście i pędzili do córeczki z całych sił. Gdy dobiegli do Zuzi, o mało nie zderzyli się z nią, tak jak przed chwilą zrobiły to dwie lwice. Wszyscy wtulili się w siebie długimi szyjami i stali tak przez moment. Wiedzieli jednak, że muszą wracać do domu, zanim lwy się ockną i zaczną ich szukać.

Droga powrotna jeszcze nigdy nie wydawała im się tak krótka. Każdy chciał mieć tę przygodę za sobą. Zuzia opowiedziała rodzicom o swoich samotnych wędrówkach do wodopoju, o strachu, który pokonała i jak wspaniale czuła się wiedząc, że już niczego nie musi się bać. Bo nie musiała. Pokonanie największego postrachu wśród żyraf, ba, dwóch postrachów, dodało Zuzi odwagi, pewności siebie i zrozumienia, że często to, czego się boimy, wcale nie jest takie straszne, jak się nam wydaje. Kiedyś pokonanie nawet jednego lwa wydawało się czymś niemożliwym dla żyrafy. Teraz nie tylko było to możliwe. To się wydarzyło i do tego podwójnie!

„Ciekawe, co jeszcze mogę pokonać i czego dokonać” — rozmyślała Zuzia, gdy dotarli do domu.

Wtedy jej wzrok padł na liście – te same, które były powodem jej ucieczki. Po niesamowitych zdarzeniach nad jeziorkiem wszystko wydawało się możliwe. Liście nie były już dla Zuzi przerażające. Nie bała się ich. Patrzyła na nie z zaciekawieniem. Liść nie mógł ryczeć jak lew, biec jak lew ani próbować jej zjeść. Liść był tylko liściem. Jeśli nie posmakowałby jej, wyplułaby go. To znacznie łatwiejsze, niż ucieczka przed dwoma wygłodniałymi mięsożercami.

Zuzia postanowiła wykorzystać nowo odkrytą odwagę i spróbowała listka. Wybrała najmniejszy, jakby trochę niepewna, czy jej odwaga nagle nie pryśnie. Żuła go, obracając oczami i zastanawiając się, kiedy poczuje, że robi się jej niedobrze. Ale, ku zdziwieniu Zuzi i jej rodziców, to uczucie nie nadeszło. Żyrafka połknęła listek i… zapomniała o nim. Nie myślała o drodze, jaką pokonuje do jej brzuszka ani o tym, czy nagle nie utknie w jej długiej szyi. Po prostu wzięła kolejne listki i zaczęła żuć. Poczuła w nich wodę, której tak bardzo potrzebowała. Cała ta ucieczka i walka z lwami zmęczyła Zuzię i bardzo chciało jej się pić. Liście od rodziców wspaniale gasiły pragnienie. Teraz żyrafka widziała w nich coś pożytecznego, a nawet przyjemnego.

Następnego ranka Zuzia była tą samą Zuzią, ale jakby troszkę inną. Chodziła pewniej, szyję miała bardziej wyprostowaną, patrzyła na otaczający ją świat z większą odwagą. Jej oczy pełne były ciekawości i pewności siebie. Wiedziała, że nieważne co ją dzisiaj spotka, będzie umiała sobie z tym poradzić. To było wspaniałe uczucie. Dołączyła do swoich koleżanek i kolegów, którzy objadali drzewka z liści i po raz pierwszy w swoim życiu zaczęła jeść z nimi. Powoli, w małych ilościach, ale próbowała i przyzwyczajała się do nowych smaków i uczucia listków w buzi. Wiedziała, że już nie musi się ich bać i że to ona panuje nad strachem, a nie strach nad nią.


Patryk Wiktor

Jako dziecko co trzy miesiące znajdował nowe hobby, które bez reszty go pochłaniało. Miał tysiąc pomysłów na siebie i wszędzie go było pełno. Gdyby nie to, że internet wtedy dopiero raczkował, zapewne stałby się gwiazdą YouTube’a lub Instagramu.
Dzisiaj poszerza wyobraźnię, wymyślając opowiadania dla dwójki swoich dzieci. Autor książki „Klemens i Waleria: Wybraniec”.